Przyciąganie gór rośnie wraz z czasem, który mija od naszej ostatniej wędrówki górskim szlakiem. Każdy kto pokochał góry, doskonale zna to uczucie! Moja ostatnia styczność z górami była grubo ponad rok temu i z racji, że był już z nami najmłodszy członek naszej rodziny, nie była ona taka jaką lubimy najbardziej. Ślęża miała ugasić ten głód gór. Czy jej się to udało? Jak wygląda Ślęża podczas złotej polskiej jesieni oraz dlaczego Ślęża a nie inne góry – o tym wszystkim, przeczytasz właśnie w tym wpisie.
Ślęża – krótki wstęp
W tym roku dostałem najlepszy prezent na urodziny – zielone światło do wyjazdu w góry! Oczywiście to zielone światło nie było tak jaskrawe i intensywne, jakbyśmy razem z moją żoną chcieli. Jednak pozwalało planować wyjazd, mimo że wyjazd w czasie pandemii był bardzo niepewny. Słowo się jednak rzekło, znalazłem współtowarzyszy, zarezerwowany był już nocleg i zaplanowane trasy…
… w Karpaczu i jego okolicach.
Niemal dokładnie w połowie października miałem stanąć na Śnieżce, przejść nad Wielkim Stawem, zahaczyć o kościół Wang i raczyć się czeskim piwem. Niestety, wywołana pandemia pokrzyżowała moje plany, bo zdecydowałem w poczuciu obowiązku pozostać w domu, po możliwym kontakcie z osobą, która mogła być zakażona. Na moje nieszczęście jej wyniki testów na COVID-19, miały być znane w poniedziałek, po moim wyjeździe. Zostałem w domu, podmuchałem na zimne, by nie mieć potem wyrzutów sumienia. Karpacz odjechał, głód gór pozostał…
Dlaczego Ślęża?
Okazało się, że test znajomego dał wynik negatywny, a więc nie miałem kontaktu z zakażonym. Można było jechać… ale rozsądniej było zostać! Uparłem się jednak, że trzeba wykorzystać nadal palące się „zielone światło” i mając do dyspozycji jeden dzień, wybór padł na odległą od mojego domu o około 200 kilometrów Ślężę. Byłem już na niej wcześniej, wchodziłem na szczyt z Przełęczy Tąpadła, ale przecież zostały północne zbocza góry, których na oczy nie widziałem. Do tego zaplanowałem czas do maksimum i na listę miejsc, które chciałem odwiedzić dopisałem Sobótkę, Przełęcz Tąpadła, punkt widokowy niedaleko Bielawy oraz Srebrną Górę z górującą nad nią twierdzą.
Wszystkie odwiedzone miejsca
Oto wszystkie odwiedzone miejsca podczas tego wypadu. Klikając w link, przejdziesz do ich opisów w kategorii tu byłem.
Przeczytaj również inne wpisy z tego wyjazdu:
Ale od początku!
Dojazd pod Masyw Ślęży zajął mi ponad 2 godziny, które w większości spędziłem na S5 między Poznaniem a Wrocławiem. Klasa droga, jedynie okolice Wrocławia przywitały mnie korkami około ósmej rano, choć nie były bardzo długie. Końcówka trasy to lokalne drogi, którymi dotarłem do Sobótki, gdzie zaparkowałem na dużym parkingu przy ul. Armii Krajowej.
Ślęża – moja trasa
Trasę miałem zaplanowaną już od kilku dni, oczywiście wcześniej zrobiłem solidne rozeznanie, by odhaczyć wszystkie miejsca warte uwagi. Wszystkie te miejsca, które są szczególnie interesujące w Masywie Ślęży opisałem dla Was w kategorii „tu byłem„. A trasa, którą wybrałem, prezentuje się tak:
Trasa: Dom Turysty Pod Wieżycą – Sobótka, parking | mapa-turystyczna.pl
Jak wcześniej wspomniałem, wejście zaplanowałem od północnej strony Ślęży. Na podejściu zdecydowałem iść przez Wieżycę, którą ominąłem schodząc, wybierając czerwony szlak, prowadzący do Sobótki.
Ślęża! Ruszam!
Sobótka i ulica Armii Krajowej powitała mnie dużymi i pustymi parkingami. Dodatkowo zaoszczędziłem kilka złotych, bo nikt nie kasował za wjazd, mimo informacji o opłatach. Fakt, że był to poniedziałek, już dawno po szczycie sezonu i niewiele po godzinie ósmej rano działało od rana na moją korzyść.
Himalaiści mają takie powiedzenie, że jak nie wiesz jak iść, idź pod górę – tak na pewno dojdziesz do szczytu. Zawsze mi się to przypomina, gdy stoję pod jakąkolwiek górą. Akurat w przypadku Ślęży wiedziałem, gdzie iść, choć z początku nie był to górski szlak. Wchodziłem asfaltową drogą w kierunku Domu Turysty pod Wieżycą. Dosłownie po pierwszych krokach witał mnie już pierwszy symbol Ślęży – „Mnich”, czyli jedna z rzeźb kultowych.
Po minięciu „Mnicha”, który przypomina do złudzenia kręgiel (swoją drogą, ciekawe czy Celtowie znali bowling 3000 lat temu…), idę dalej asfaltową drogą wznoszącą się stale do góry. Ślęża czeka!
Dom Turysty pod Wieżycą
Po ponad 10 minutach wędrówki dotarłem do Domu Turysty pod Wieżycą, który niestety o tej godzinie był jeszcze zamknięty. Jest to jeden z dwóch obiektów dostępnych w Masywie Ślęży dla turystów, działających pod szyldem PTTK. Drugi Dom Turysty znajduje się na szczycie Ślęży i o jest o wiele bardziej znany, choć ten położony niżej jest miejscem, które ma świetną ofertę dla swoich gości.
Oczywiście nie podchodziłem bliżej Domu Turysty, nie miałem w planach już na starcie podejścia, odpoczywać. Kuszące piwko, również nie wchodziło w grę, ponieważ jeszcze miałem wiele kilometrów samochodem do pokonania a po drugie, nie jestem propagatorem i zwolennikiem wchodzenia „pod wpływem”. Po drugie Ślęża czeka!!
Tuż obok Domu Turysty, znajduje się jeszcze jedna ciekawostka – Ślęża w miniaturze. Ciekawa sprawa, choć oczywiście zbyt artystycznie pstrokata, by mogła być czymś więcej niż ciekawostką i atrakcją dla dzieci.
Na szlak!
W tym miejscu czas wejść na żółty szlak turystyczny, prowadzący na szczyt Ślęży i przebiegający przez kolejny punkt na mojej trasie – Wieżycę.
Na jego początku znajduje się drewniana brama, informująca o wejściu również na ścieżkę dydaktyczną. Z początku szlak prowadził lekko wznoszącą się leśną ścieżką, by po kilkuset metrach ostro skierować się ku górze.
Oj szybko w tym miejscu, dało się poczuć, że teren mocno się wznosi a Ślęża da w kość. Momentalnie zrobiło się gorąco, serducho zaczęło bić dwa razy szybciej a w ruch poszły kijki, bo było przez dłuższą chwilę grubo. Dodatkowo nie pomagały luźne kamienie, które wyślizgiwały się spod butów.
Ten stromy i intensywny odcinek nie był długi, liczył sobie około 150-200 metrów, ale nieźle rozgrzał przed dalszą wędrówką do szczytu. Po jego pokonaniu teren lekko odpuścił, nadal oczywiście prowadził pod górę ale był dużo łatwiejszy. Dobre oko, czyli nie moje, mogło już zapewne z oddali wypatrzyć murowaną wieżę widokową na szczycie Wieżycy.
„Mała Ślęża”, czyli Wieżyca w Masywie Ślęży
Ten niższy szczyt w Masywie Ślęży, mierzy 414 m n. p. m. a na jego szczycie znajduje się charakterystyczna wieża widokowa, wzniesiona około stu lat temu na cześć niemieckiego cesarza Otto von Bismarcka. Niestety wieża dostępna jest dla turystów jedynie w weekendy i to te słoneczne.
Za wieżą znajdowały się tak bardzo mi potrzebne w tej chwili stoliki i ławki. Nie dlatego, że zgłodniałem ale dlatego, że mogłem wygodnie zdjąć z siebie większość ciuchów. Po rozebraniu się i tak było gorąco!
Nie ma się co dziwić, ponieważ na 700 metrach podejścia na Wieżycę, pokonuje się około 135 metrów przewyższenia, co daje średnie nachylenie 19 procent! Przyznacie, że jest co robić.
Zdecydowanie odchudzony z ciuchów i po złapaniu głębokiego oddechu i trzech łyków wody, czas ruszać dalej.
Zejście z Wieżycy i kierunek Ślęża
Wieżyca porośnięta jest tzw. świetlistą dąbrową, która od jakiegoś czasu, często gości na moim szlaku. Wcześniej odwiedziłem, podobną dąbrowę w Wielkopolskim Parku Narodowym (Wielkopolski Park Narodowy. Spacer wśród jezior i lasów) oraz w podpoznańskim Rogalinie (Rogalin. Magnacka rezydencja wśród pomnikowych dębów oraz Rogaliński Park Krajobrazowy. Kraina tysięcy dębów!). Ta jesień dębami stoi! Nie mam nic przeciwko, jeżeli wygląda to tak jak na zdjęciu poniżej.
Przede mną krótkie i łagodne zejście a potem kilometr niemal płaskim terenem. Trasa cały czas wiedzie lasem, w którym mieszają się drzewa iglaste z pięknie złocącymi się drzewami liściastymi. Dookoła mnie prawdziwa polska jesień w promieniach porannego Słońca, coś pięknego.
Szlak żółto-czerwony
Po bardzo przyjemnym spacerze wśród drzew, oblepionych złotymi liśćmi dochodzę do połączenia szlaku żółtego, którym idę od jakiegoś czasu ze szlakiem czerwonym, którym będę na samym końcu wracał. Oczywiście jak to na Ślęży, oznakowanie szlaków pozostawia wiele do życzenia, ale o tym może później.
Od miejsca połączenia szlaków, teren ponownie zaczyna się wznosić. Podejście jest sztywne i niemal stałe jeżeli chodzi o nachylenie, ponieważ stale równo wznosi się do góry. Do pokonania jest jeszcze około 2000 metrów do szczytu i blisko 300 metrów w pionie. Średnie nachylenie to około 14 procent. Przypomnę, że znaki drogowe stawiają chyba od 8%:)
Moja dalsza wędrówka dalej wiedzie przez las, który jest moim towarzyszem aż do szczytu. Miejscami jest on rozświetlony a kiedy indziej ciemny i mroczny, ponieważ gęściejsze drzewa nie przepuszczają tyle promieni Słońca.
Po kilkunastu minutach mijam wiatę przygotowaną dla turystów. To pierwszy i jak się później okazało ostatni taki „gościniec”. Od polany na której zlokalizowano wiatę szlak zrobił się baaaardzo szeroki, widać że ten fragment każdy pokonuje jak lubi… Niestety, winnemu jest temu też kiepskie oznaczenie szlaku, które pojawia się od czasu do czasu ale nie prowadzi nas od oznaczenia do oznaczenia.
Po długim i szerokim łuku w prawo, dochodzimy do kolejnego ważnego punktu na trasie. Ale nim wspomnę o kolejnej rzeźbie kultowej, słowo wyjaśnienia dotyczące, tego niby szerokiego szlaku. Mniej więcej w tym momencie, zorientowałem się, że nie idę sam. Kilkadziesiąt kroków za mną szedł jeszcze jeden turysta, jednak wybrał on ścieżkę około 20-30 metrów z boku, która prowadziła równolegle do głównego szlaku, którego ja się trzymałem. Może tamta trasa była łatwiejsza, mniej kamienista albo również lekko zboczył, nie mogąc odnaleźć oznaczenia szlaku. Koniec końców i tak szliśmy oboje w kierunku szczytu. Celem każdego z nas była oczywiście Ślęża.
Panna z rybą , choć mówią, że to facet…
Fragment „szerokiego” szlaku kończył się przy wspomnianej już kolejnej rzeźbie kultowej – Pannie z rybą. Choć wyczytałem w jednym z przewodników, że możliwe jest, że rzeźba przedstawia mężczyznę a nie kobietę. Przyjęło się jednak, że jest to kobieta i na tym poprzestaje.
Rzeźba Panny z rybą znajduje się w zadaszonej wiacie, zabezpieczonej dodatkowo siatką. Obok domniemanej panny stoi również rzeźba niedźwiedzia. Imponujący w przypadku tych rzeźb jest ich rozmiar, Panna z rybą mierzy około 220 cm, choć pierwotnie mogła mieć około 3 metrów! Niedźwiedź jest mniejszy, choć wcale nie nazwałbym go małym.
Mijając Pannę z rybą mam za sobą już około 2/3 drogi na szczyt. Jednak w tym miejscu szlak prowadzi równomiernie pod górę, po kamiennej ścieżce i trzeba przyznać znowu mocniej daje w kość. Ale Ślęża właśnie ma to do siebie, że podejście jest niemal cały czas równo, pod górę.
Po kilku kolejnych minutach wędrówki pod górę, teren lekko odpuszcza a my wchodzimy na niewielką ale urokliwą polanę. Znajduje się na niej tablica, informująca, że wchodzimy na teren rezerwatu przyrody, który obejmuje najwyższe partie góry. Ślęża już coraz bliżej, choć jeszcze trochę wymagającej trasy przede mną.
Wchodzę w mroczny las…
Tuż za tablicą rezerwatu, droga znów wiedzie do góry a las robi się coraz bardziej mroczny. Drzewa robią się gęściejsze, mniej światła dociera do ciemnego kamienistego podłoża co potęguje tylko wrażenie mroku. Idę kamienną drogą, która dość mocno daje w kość stopom, mimo górskich butów na nogach.
Miejscami szlak staje się prostszy, to znaczy kamienie tworzą niemal chodnik:) Mimo to jest ślisko i trzeba uważać by gwałtownie nie zbliżyć się do ziemi. Ja idę z kijami, zawsze to dodatkowy punkt podparcia, szczególnie gdy niesie się bujający aparat, na który chcąc nie chcąc, staram się uważać.
Po kilku kolejnych minutach wychodzę z tego półmroku. Las staje się znowu wyższy i jaśniejszy a do tego wysypany dywanem liści. I te kolory u góry – cudo!
Widać go!
Wiedziałem, że szczyt już blisko. Wiedziałem również, co na nim się znajduje, choć nie liczyłem że zobaczę kościół lub rzeźbę niedźwiedzia, bardziej szukałem najbardziej wyniosłej budowli na szczycie, czyli wysokiej na 134 metry wieży RTV. Łatwo nie było, korony drzew gość skutecznie ograniczały widok a do tego, nie do końca było wiadomo w którym kierunku jej szukać, ponieważ szlak kręcił raz w lewo, raz w prawo. Dojrzałem ją późno, niemal pod samym szczytem…
Idąc dalej, robi się coraz jaśniej. Szlak nadal jest kamienisty i śliski, jednak widok coraz większej „dziury” w koronach drzew oraz świadomość bliskości szczytu sprawa, że już na nic nie zwracasz uwagi. Oj, nie! Przepraszam, na jedno zwracam – wiatr, bo im bliżej samego szczytu, tym mocniej wieje i tym zimniej się robi.
Sam kościół, mimo że góruje nad szczytem dostrzegam dopiero, gdy wchodzę na polaną szczytową. To taka wisienka na torcie, nagroda za wejście na Ślężę🙂 Ja dodatkowo miałem szczęście, zdążyłem wejść na szczyt przy jeszcze doskonałej pogodzie, co zresztą widać na zdjęciach ze szczytu.
Jest szczyt! Ślęża zdobyta!
Radość z wejścia była, to jasne, choć było też trochę niedosytu, że to już…. Kiedy złapałem już tempo i rytm, które zamieniło podejście w przyjemny wysiłek, byłem na szczycie. No trudno, wszak to tylko Ślęża.
Jednak na samym szczycie rozsądek musiał wziąć górę i pierwsze co zrobiłem, to z powrotem się ubrałem. Zrzuciłem plecak na mur tarasu pod Domem Turysty, przepakowałem się i założyłem na kark kurtkę. Zamieniłem też kilka zdań z osobą, która mnie „śledziła” i pewnie pół podejścia szła kilkadziesiąt metrów za mną.
Współtowarzyszem wejścia okazał się miły Pan, już na emeryturze, który sobie zrobił spontaniczny wypad na Ślężę i Radunię. Bardzo miło się rozmawiało, serdecznie pozdrawiam jeżeli jakimś przypadkiem, trafi Pan na mojego bloga i przeczyta ten wpis:) Czas jednak gonił, przecież jeszcze wiele miałem w planach. Na początek, rzut oka na kościół na szczycie Ślęży, do którego od razu ruszyłem.
Okrążenie po szczycie i okolicach
Czas oblecieć szczyt Śląskiego Olimpu! To w jego obrębie lub bliskiej okolicy jest wiele miejsc, które warto zobaczyć. Na początek kościół, który jest niemal symbolem tego miejsca. Jego surowa bryła oraz stopnie, wijące się do wejścia są tak charakterystyczne, że ciężko pomylić go z inną świątynią.
Po wejściu po schodach, pod same drzwi wejściowe do świątyni niestety potwierdziły się tylko moje informacje, że wnętrza świątyni nie zobaczę. Wszystko dokładnie pozamykane i choć zakładałem, że tak będzie to było szkoda, ponieważ we wnętrzu wykonano ogromną pracę, by kościół przywrócić do funkcjonowania. Z tego miejsca, jest doskonały widok na Dom Turysty (również charakterystyczny) i całą polanę szczytową.
Wieża widokowa
Obchodząc zamknięty kościół, ruszyłem w stronę wieży widokowej, chcąc zrobić zdjęcia jeszcze przy doskonałej pogodzie. Będąc już na tyłach kościoła, skręciłem w lewo na niebieski szlak i po kilkuset metrach, widziałem już wieżę widokową.
Dojście do wieży jest króciutkie i prowadzi kamienistą ścieżką. Sama wieża widokowa jest ogólnodostępna, bezpłatna i kilka lat temu wyremontowana. Kilka lat temu, jak byłem tu pierwszy raz straszyła swoim wyglądem a wejście na nią było niemożliwe. Teraz aż zachęca do wejścia, choć strome drabiny nie są najwygodniejszym sposobem wchodzenia na tarasy widokowe dla całych rodzin.
Ja, znany jestem ze swojej niechęci do drabin… Tutaj naprawdę miałem ochotę wejść, jednak mocny wiatr oraz spory plecak z wystającym statywem, wygrały. Dodatkowo też, mimo świetnej pogody, widoczność była średnia ponieważ nad horyzontem było mocno zamglone. Jednak zdjęcia z tego najniższego poziomu, również robią wrażenie!
Jednak gdy zobaczyłem później, już po powrocie, jakie zdjęcia wychodzą ze szczytu trochę żałowałem…
Bardzo wiekowy niedźwiadek
Nacieszyłem się widokiem i wracam w okolice kościoła. Tuż przy wieży widokowej można spotkać duże formacje skalne, których wcześniej bardzo wiele mijało się na podejściu. To właśnie wśród nich znajduje się gdzie faktyczny szczyt Ślęży…
Błyskawicznie wracam na tyły świątyni, którą tym razem obchodzę od północnej strony, cały czas kierując się ku kolejnemu symbolowi Masywu Ślęży – rzeźbie kultowej przedstawiającej prawdopodobnie niedźwiedzia. Jednak idąc w jego stronę w moje oko wpada niemal cała wieżą RTV oraz Dom Turysty, w bardzo fajnym kadrze!
Zawsze kiedy jestem pod tą rzeźbą niedźwiedzia na Ślęży lub myślę o niej i zastanawiam się jak to jest? Rzeźba ma pewnie z 3000 lat, jest unikatem w swojej kategorii a niemal każdy może na niego wejść, usiąść, zrobić pamiątkowe zdjęcie… Ok, rozumiem, że jest z kamienia i raczej ciężko go uszkodzić, jednak trochę urąga to jej historii, która na pewno jest równie ciekawa co tajemnicza.
Dobra nie jestem jednak konserwatorem zabytków, dlatego ufam im, że wiedzą co robią.
A może jeszcze jeden widoczek?
Ślęża niestety nie jest dobrym punktem widokowym z poziomu terenu. Liczne drzewa, rosnące poniżej szczytu skutecznie ograniczają widoczność, dlatego tym bardziej warto wejść na wieżę widokową lub na taras widokowy na kościelnej wieży. Z poziomu terenu wygląda to tak:
Ten „punkt widokowy” znajduje się pod sporym krzyżem, który łatwo odnaleźć. Zazwyczaj jest tutaj jednak sporo turystów, którzy liczą na zdjęcie panoramy Wrocławia. Liczą, choć pewnie wielu odchodzi lekko zawiedzionych. Tylko ten krzyż potrafi zrobić odpowiednie wrażenie.
Czas schodzić…
Jeszcze chwila odpoczynku, łyk ciepłej herbaty, magnes, który udało mi się kupić w okienku Domu Turysty (zapewne z powodu epidemii, sprzedaż tak była prowadzona) i czas ruszać w dół. Idę z kijami i choć pewnie wielu dziwnie na mnie spojrzy, pomagają. Jest ślisko, kamienie pokrywa warstwa wilgoci a do tego jest bardzo dużo liści, na których nie trudno się ślizgnąć.
Jak to zwykle na zejściu tą samą trasą, staram zwracać się uwagę na to, czego wcześniej nie zauważyłem. Bardzo niedaleko szczytu zauważyłem, że biegnie tutaj również ślężańska droga św. Jakuba. Nie ma ich w Polsce aż tak wiele, choć dobre i kilkanaście dlatego widok żółtej muszli na niebieskim tle jest raczej rzadkością. Ostatnio widziałem je w Lubniewicach, o których przeczytasz również na moim blogu.
Również ten mroczny odcinek trasy, przy innym nasłonecznieniu odsłonił nieco swoich urokliwych zakątków. Mijałem sporo skał, mniejszych i większych, które Matka Natura pięknie okryła zielonymi porostami.
Którędy?
Ślężę zapamiętałem sprzed kilku lat, głównie tym że idąc niebieskim szlakiem z Przełeczy Tąpadła na szczyt, mieliśmy straszne problemy z odnalezieniem szlaku. Niestety z tej strony było podobnie i może, w słoneczne lato ścieżka jakoś tam prowadzi szlakiem, tak jesienią (liście) lub zimą (śnieg) jesteśmy zdani na oznaczenia. A oznaczenia kuleją… I tak znowu na Ślęży pobłądziłem! Niestety schodząc nie działa ta sama zasada co idąc pod górę, że póki się wspinasz dojdziesz na szczyt. Na zejściu wszędzie jest w dół.
Będąc jeszcze na wspólnych żółto-czerwonym szlaku, odbiłem w nie tą ścieżkę… Po minucie, może dwóch, gdy nie odnalazłem oznaczenia, zacząłem wracać.
Wróciłem do znanego miejsca i udałem się w inną ścieżkę, która została przez innych (pewnie również rozczarowanych oznaczeniami) dodatkowo „oznaczona” sprayem…
Strzałka nie kłamała, znalazłem oznaczenie i upewniłem się, że jestem na właściwym szlaku.
Niestety nie tak powinno to wyglądać. Po drugie, na Ślęży jest strasznie gęsto od szlaków, bo poza typowymi szlakami turystycznymi są tu również szlaki archeologiczne, droga św. Jakuba, droga Ślężan i inne. Przecinają się one ze sobą i powodują, że przy braku dokładnego oznakowania, można pobłądzić…
O! Dzień dobry!
Jednak idąc dalej w dół, ponownie mogłem nacieszyć się widokiem cudownie jesiennego, liściastego lasu, który mienił się kolorami złota i zieleni.
Jednak co to byłby za wyjazd bez niespodzianki. Mam szczęście do spotykania na drugim końcu Polski znajomych, z którymi ciężko spotkać się w swoich stronach. Wcześniej taka przygoda spotkała mnie na Zamku Chojnik w Karkonoszach, gdzie spotkałem dawnego kumpla z mieszkania studenckiego. Na co dzień mieszka on na Pomorzu, ja w Poznaniu, dlatego czemu by nie spotkać się w na drugim końcu Polski!
Na Ślęży spotkałem za to znajomych, do których mam znacznie bliżej, jednak ciężko nam się do nich wybrać… Dlatego można powiedzieć, że w spotkaniach na zejściach z gór, jestem już bardzo doświadczony i nic już mnie nie zdziwi ani zaskoczy:) Mówią, że świat jest mały – mogę tylko potwierdzić!
Swoją drogą, mocno Was pozdrawiam!
Skręt na czerwone
Chwilę później dotarłem do rozwidlenia szlaków, tym razem skierowałem się na czerwony szlak, prowadzący do centrum Sobótki. W lewo odchodził żółty szlak, którym rano wspinałem się na górę a na jego trasie znajduje się Wieżyca. Dla odmiany zdecydowałem się wracać inną trasą.
Szlak zrobił się przyjemniejszy, nie był wysypany już kamieniami tylko miejscami przypominał klepisko. Były oczywiście miejsca, gdzie kamienie ponownie wbijały się swoimi ostrymi krawędziami w podeszwę, jednak daleko było tej trasie od kamienistych fragmentów wyżej.
Kapliczka i ujęcie wody
W pewnym momencie szlak zrobił się prosty jak strzała! Doskonale widać to na mapie, że przez kilkaset metrów idziemy idealnie w linii prostej. Na jej końcu, przy niewielkim skrzyżowaniu dróg, znajduje się murowana kapliczka. Niewielki obiekt jest pełen uroku ale jest również drugim chrześcijańskim obiektem religijnym na tej świętej górze pogan.
Kilkanaście kroków dalej mijamy jeszcze budynki ujęcia wody ma zboczach Ślęży. Niestety nie wyglądają one zbyt dobrze, choć to wcale nie musi oznaczać, że są nieczynne.
Ostatnie metry szlaku
Powinienem napisać ostatnie metry szlaku w ślężańskim lesie, bo sam czerwony szlak turystyczny biegnie dalej, aż do dworca PKP w Sobótce. Ciekawe było to, że końcówka nie była szeroką, wydeptaną ścieżką tylko wąską, mocno zarośniętą drogą. Miejscami gałęzie wisiały tak nisko, że musiałem się schylić by o nie nie zahaczyć.
Wyszedłem z lasu. Koniec… Pewnie, trzeba było jeszcze dojść do samochodu, ale szlak prowadzący ulicą już nie smakuje jak ten biegnący lasem. Czekało mnie teraz kilkaset metrów asfaltową drogą, nazwaną na cześć Piotra Włostowica (Piotra Włosta), możnowładcy do którego kiedyś należały tereny wokół Ślęży i o którym powstało wiele legend.
Miłym zakończeniem był widok miododajnej pasieki:) Uwielbiam miód i tak jakoś fajnie było zobaczyć, bardzo dawno niewidzianą pasiekę z kolorowymi ulami. Do tego wszystkiego, nie wiedziałem że ślężańskie miody są tak znane! A jeśli ciekawią Cię moje przepisy z miodem w składzie, zaprasza do mojego przepiśnika, gdzie znajdziecie kilka fajnych przepisów – przejdź do przepisów.
Ślęża – koniec trasy
Ślęża przeszła do historii… Tego potrzebowałem, choć apetyt był na wyższe góry. Ślęża nadrabia jednak intensywnością podejścia, które wybierając odpowiedni szlak jest miarowe i jednostajne. I wcale nie takie łatwe, bo nachylenie szlaków powinno zmęczyć każdego.
Ślęża to poza wysiłkiem również miejsce owiane legendami, niesamowitą historią i pewnego rodzaju mistycyzmem. Nie bez powodu Ślęża, nazywana jest Górą Bogów lub Śląskim Olimpem, bo od tysiącleci wielbi się na jej szczycie i zboczach wszelakie bóstwa. Od tysiącleci budziła podziw oraz uznanie, mimo że nawet z jej szczytu widać wyraźnie wyższe pasma górskie.
Dotarłem do dużego skrzyżowania ulic Piotra Włosta, Armii Krajowej i św. Anny. Ślęża została za moimi plecami a ja ruszyłem w kolejnym kierunku, czyli do Sobótki. Na początek, rozpoczynająca się właśnie w tym miejscu, galeria kolarskich sław. Miejsce bardzo szczególne dla mnie, jako wielkiego fana kolarstwa szosowego. Po spacerze wzdłuż sporych rozmiarów kamiennych obelisków na których widnieją tabliczki z największymi sławami polskich rowerów, wróciłem po samochód na parking i ruszyłem do centrum Sobótki.